Kto tu rządzi?

Warto przeczytać » Kto tu rządzi?

Czyje urodziny w tym roku obchodzono w Twoim domu najhuczniej? Kto dostał najdroższy prezent? A wspólne kolacje – czyj smak dyktował menu? Na jakim filmie byłaś ostatnio w kinie i kto go wybrał z repertuaru? Odpowiedzi na te pytania zdradzają, kto rządzi w Twoim domu. Coraz częściej odpowiedź brzmi: dziecko. I właśnie jemu ta wysoka pozycja szkodzi najbardziej.

Co sobota pastowałam ojcu buty. Wyciągałam z mamą pościel, zanim poszła do magla, i szorowałam półki w kuchni. Za zbyt śmiałą ripostę dostawałam w tyłek, a kiedy skończyłam dwanaście lat, klaps zamienił się w raz ścierką do naczyń – opowiada Monika. Ona i jej mąż wychowali się w tradycyjnych śląskich rodzinach. – Miałam szanować rodziców i znać swoje miejsce. Swoje dzieci chciałam traktować inaczej. Być dla córek przyjacielem, wychowywać je po partnersku. Od małego dawałam Róży wybór, żeby czuła, że jest ważna i miała wysokie poczucie wartości. Kolor sukienki, kotlet czy zupa – to były jej decyzje. Nie podnosiłam głosu, nie mnożyłam zakazów starałam się wychodzić naprzeciw jej potrzebom. I co? Sześcioletnia Róża jada wyłącznie chrupiące bułeczki z masłem i purée z ziemniaków. Kiedy nie dostaje tego, czego chce, wrzeszczy. Nie pozwala rodzicom oglądać telewizji (płacze, dopóki nie wyłączą). Wieczorami wędruje do ich łóżka. Od kiedy przyszła na świat siostra, Zosia, wędrują obie. – Ale najgorsze, że kłócą się ze sobą i biją. Czytałam, że to rodzice uczą dzieci agresji, dając klapsy. Jednak to po prostu nieprawda, nigdy nie tknęliśmy żadnej z nich. Nie jesteśmy też kłótliwi, mąż jest z tych, co raczej wyjdą za drzwi niż z siebie – opowiada Monika. – Córki dostały tyle czułości i naszej uwagi. Kupowałam wszystko w dwóch egzemplarzach, one lały się nadal. Pomagałam w rozwiązywaniu sporów, ale to tylko pogarszało sprawę, bo kłóciły się o coraz drobniejsze rzeczy. Im były starsze, tym było gorzej. Chciałam, by miały dzieciństwo bez krzyków i stresów, a nasze życie rodzinne zmieniało się w jeden wielki stres. Czy rady ekspertów, które znajdowałam w poradnikach, były złe? Co zrobiłam nie tak? Te pytania to mantra współczesnych rodziców. Wyrozumiałych, kochających, troskliwych.

Za dobrzy rodzice?

Rodzice oddali władzę w ręce dzieci. Coraz częściej to one rządzą w modnych, nowoczesnych domach: decydują o godzinie, w której domownicy idą spać, dyktują listę zakupów, ustalają menu i dzierżą w dłoni pilota do telewizora – mówi prof. Heliodor Muszyński, pedagog, specjalista od teorii wychowania. – Jak to się stało? Jesteśmy dziś w trudnej sytuacji: odrzucamy i potępiamy autorytarne postawy własnych rodziców, uważamy ich rady za szkodliwe albo przestarzałe. Zostajemy więc sami, zagubieni wśród rad ekspertów. - Nie zawsze są to dobre rady – przestrzega psycholog Jacek Santorski, ojciec trzech dorosłych już synów. – Modne teorie często okazują się psychologicznymi niewypałami, jak idea bezstresowego wychowania albo tzw. naturalnego (zwanego też „matką na żądanie”), w których dziecko zamiast nauczyć się przystosowywać do otoczenia, doświadcza czegoś wręcz przeciwnego: dorośli i całe otoczenie dostosowuje się do jego potrzeb i zachcianek. Matka spełnia każdy kaprys, ojciec dostarcza rozrywki, obydwoje donoszą zabawki, usuwają przeszkody i boją się skarcić w obawie, że zniszczą dobre samopoczucie dziecka. Niestety owocem takich zabiegów jest hodowanie małego tyrana, który dorastając, nie potrafi radzić sobie z zakazami i ograniczeniami. - Rodzice są dziś oczytani, zestresowani i niepewni – dodaje Patrycja Broniszewska, psychoterapeutka z wrocławskiej Szkoły dla Rodziców. – Boją się stawiać wymagania, bo a nuż dziecko przestanie ich kochać? Boją się nakazywać i zakazywać, żeby nie wyjść na nienowoczesnych i toksycznych. Monika często czuje się bezsilna. – Kiedy Róża nie dostaje tego, czego chce, płacze, tupie i wali głową w ścianę. Nie mogę na to patrzeć, więc zaczęłam robić wszystko, żeby nie dochodziło do konfrontacji. Ale nie da się, nie potrafię przewidzieć, kiedy wpadnie w złość. Pewnego dnia zamierzyła się na mnie pięścią. Co robić? Krzyknęłam i złapałam ją za rękę. Ona w jeszcze większy krzyk: boli, boli! Siedzę potem i przeżywam wyrzuty sumienia: czyjej nie skrzywdziłam? Może trzeba było wyjść? Uciec przed dzieckiem? Nie, to bez sensu. Ale nie wolno też odpowiadać przemocą na przemoc… Jestem zła na nią i na siebie, kompletnie tracę wiarę we własne siły. W tę pułapkę niepewności wpadła też Irena, mama dorastającego dziś Mateusza. – Bałam się, że pewnego dnia mnie odrzuci, przestanie kochać. Myślę, że z powodu tego strachu nie stawiałam mu wymagań ani zakazów. Zostałam z nim sama, gdy miał rok, byliśmy tylko we dwoje, musieliśmy trzymać się razem. Myślałam: od rodziców ucieka się, gdy się jest nastolatkiem. Ale od koleżanki? Przecież nie? Dziś Mateusz mówi do niej: Ira. - Ira, nie wtrącaj się. Ira, wyjdź. Jako matka nie mam nic do powiedzenia.

Jak przejąć władzę?

Stosunki rodzinne stoją dziś na głowie – uważa Aldo Naouri, francuski pediatra i psycholog dziecięcy. Dla poprzednich pokoleń było oczywiste, że starszy jest „na górze”, młodszy „na dole”, rodzic nadaje ton, a dziecko za nim podąża. Dziś nie jest to jasne, popularna teoria mówi, by z dzieckiem dyskutować i negocjować. – A przecież negocjować można jedynie z kimś, kto jest z nami na równi. Dziecko jest osobą godną szacunku, ale nie jest dorosłe, więc nie jest naszym partnerem. Wchodzenie z nim w układy, tar-gowanie się, płacenie za to, że się czegoś wymaga, to znak że utraciliśmy autorytet – mówi Naouri w wywiadzie udzielonym francuskiemu tygodnikowi „Le Point”. – On nie opiera się na krzyku i wymierzaniu klapsów, lecz na świadomości hierarchii w rodzinie. Gdy nie mamy najmniejszych wątpliwości, że naszym dobrym prawem jest być „na górze”, umiemy wyznaczać dziecku granice i dawać poczucie bezpieczeństwa. Irena (Ira) uświadomiła sobie ostatnio, że jej syn woli jeździć po radę do dziadków, niż zwierzać się jej. To ją zabolało: dziadek to tyran, który żądał, by o ósmej była w łóżku. Babcia, „specjalistka od umoral¬niających gadek”. A jednak Mateusz to im opowiedział, że wagaruje, że czasem nie chce mu się żyć, że wszystko go nudzi i nie wie, co chciałby robić w przyszłości. Kiedy matka (Ira) pyta o szkołę i oceny, mówi: – Jak jesteś wyluzowana to jesteś fajniejsza. Weź na wstrzymanie. - Ceną braku autorytetu są nie tylko nasze kłopoty z dzieckiem – przypomina Aldo Naouri. – Dzieci też mają kłopoty, ze sobą i ze światem. Od 10,15 lat obserwuje się u nich zupełnie nieznane dawniej zaburzenia zachowania i rozwoju. Trudności w relacjach z ludźmi, hiperaktywność, niesamodzielność, problemy z dorastaniem, dziecięce depresje. Za większość tych problemów psycholog wini partnerskie relacje z dziec-kiem i przyznawanie mu zbyt wcześnie przywilejów dorosłości: pilot w rękę przedszkolaka, komórka z mp4 w wieku 7 lat, wolne od kontroli dorosłych menu i pora pójścia spać, późne powroty do domu. Brak progów, wtajemniczeń, konieczności starania się o prawo wejścia na kolejny etap – to odbiera dziecku bodziec do rozwoju, wpaja przekonanie, że nie ma się czego uczyć od swoich rodziców, na co czekać ani do czego dążyć. Żeby przywrócić zdrowy układ sił w rodzinie, trzeba najpierw porzucić pokusę kumplowania się z dzieckiem, bycia „fajną” mamą, „równym” tatą, który pozwala na wszystko. – Liberalna rodzina jest równie nieszczęśliwym pomysłem jak autorytarne gnębienie dziecka groźbami i karami fizycznymi – przekonuje prof. Muszyński. Aldo Naouri radzi: nie bój się wydawać rozkazy. Nie musisz ich uzasadniać ani się z nich tłumaczyć. Istotą zaufania dziecka do rodzica jest wiara, że dorosły bliski człowiek wie więcej i lepiej zna życie. Możesz udzielić wyjaśnień, jeśli dziecko prosi, ale krótko i dopiero po tym, jak polecenie zostało wykonane. To ty decydujesz, ile czasu dziecko ma spędzać przy komputerze czy telewizji. Konieczne są jasne reguły: np. dwie godziny wyłącznie w weekend albo tylko z jednym z rodziców. Telewizja to rozrywka po odrobieniu lekcji, kąpieli itp. Nigdy się nie targuj: jeżeli zrobisz to, dostaniesz tamto. Pokazujesz w ten sposób, że nie czujesz się „w prawie” i zachęcasz do stałych pertraktacji o drobiazgi i podważania swoich poleceń. To szybka droga do sytuacji, na którą skarżą się rodzice przy¬chodzący po radę do prof. Muszyńskiego: – Co powinienem zrobić? – pyta ojciec. – Dziecko powiedziało, że nie wsiądzie do samochodu, jeśli nie wyłączę mojej ulubionej muzyki (tego „chłamu” wedle słów nastolatka). Ojciec ten wcześniej zachęcał syna do odważnego wyrażania swoich opinii… - Na wszystko przychodzi właściwy czas – mówi Jacek Santorski. – Przeskakiwanie etapów, przyspieszanie tylko pozornie jest postępem. Jako ojciec starałem się trzymać starej hinduskiej mądrości: 5 lat jak króla, 10 jak sługę, a gdy piętnasty rok zaczyna – jak przyjaciela traktuj syna. Dziesięć jak… sługę? No właśnie, o ten etap idzie – dziś niedoceniany i nierozumiany: wypełnianie obowiązków. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ, kto nie był sługą, nie potrafi być partnerem.

Potęga zobowiązań

Róża, córka Moniki, straciła koronę dwa miesiące temu. Nie z powodu hinduskiej mądrości: – Gdybym dłużej pozwoliła jej być rozpieszczoną księżniczką, oszalałabym – mówi Monika. W dziecięcym pokoju mieszka przecież jeszcze druga królewna, trzyletnia Zosia, która właśnie przechodzi przez etap wiecznego „nie”. – Musiałam coś zmienić, bo ich ciągłe walki o to, która jest lepsza, pierwsza, wprowadzały w domu taki chaos, że nie mogłam pracować (Monika prowadzi prywatne biuro rachunkowe). Co zrobiła? – Młod¬szej powiedziałam: „Słuchaj siostry, bo jest starsza”. Róży wytłumaczyłam: „Jesteś już uczennicą, polegam na tobie, codziennie przez godzinę zostawiam siostrę pod twoją opieką. Poczytaj jej, naucz rysować kota, masz to w małym palcu”. Dziewczynki dalej walczą. O wózek dla lalek, o plastikowe zwierzątka. Ale zaciskam zęby i wtrącam się tylko w wypadku rękoczynów: wchodzę i zabieram sporną zabawkę. Nie potraficie się dogadać, nie ma. Róża zamiata codziennie podłogę w kuchni. W przyszłym roku zasłuży na zaszczyt wynoszenia śmieci… – śmieje się Monika. Taki styl myślenia o obowiązkach doradziła jej psycholog, do której zgłosiła się w letnie popołudnie po zawaleniu służbowych terminów ze słowami: dłużej nie wytrzymam. „Proszę wyznaczyć zadania i jasne reguły gry – powiedziała mi. – I niech się pani nie boi odrobiny egoizmu, to przywraca zdrowe układy między rodzicem a dzieckiem”. Ich braku doświad¬czyła niedawno Irena (Ira). – Mateusz nie robi w domu nic, nawet o wyjście z psem są awantury. Kiedy namawiałam go do sprzątania własnego pokoju, wywiesił na drzwiach tabliczkę: Wstęp wzbroniony – opowiada. – Więc nic wchodzę. Nie sprzątam, nie piorę, nie odkurzam. Za późno, by zacząć go pouczać, to przyjmuje tylko od dziadków – Irena nerwowo pali papierosa. – Wiem, co będzie dalej. Pewnego dnia (już wkrótce, bo zaczyna mu brakować bielizny) przyjdzie i powie: Ira, matuś, co robisz w sobotę? Wyskoczymy do centrum? Bo przez ostatnie lata chwile dobrego porozumienia mieliśmy głównie na zakupach: kiedy kupowaliśmy sobie identyczne conversy, dżinsy, były wygłupy, żarty i tak dalej, W którymś momencie pomyślałam: o rany, jestem dla niego sympatycznym portfelem. Zawaliłam sprawę jako matka, wiem to. Ira nie jest wyjątkiem. Jak twierdzi prof. Heliodor Muszyński, coraz więcej dzieci traktuje rodziców jak chodzącą kartę kredytową: – Bo wyręczamy, dogadzamy, nie wymagamy. Zgubiła telefon? Podarł spodnie? Zalał sokiem laptop? Rzucamy się na ratunek. Zamiast czekać, jak sobie z tym poradzi, biegniemy i płacimy. W czerwcu do nauczycieli ciągną korowody rodziców walczących o lepsze stopnie dla dzieci. Za każdym razem, gdy coś zaniedbają, słyszą „ja to załatwię” i rzadko wycinają wnioski inne niż „to mi się należy” – twierdzi prof. Muszyński i radzi: – Lepiej powiedzieć: „Wierzę, że sam to załatwisz. A jak nie dasz rady poproś mnie o pomoc”. To kosztuje więcej nerwów, ale uczy samodzielności. Powiedzenie synowi: „Słuchaj, postępujesz wobec mnie nie fair” – kosztowało Irę paczkę wypalonych nerwowo papierosów. – Wydusiłam: „To moja wina, bo chciałam być twoją przyjaciółką, a nie matką. Ale dopóki nie jesteś dorosły i nie utrzymujesz się sam, chcę, żebyś liczył się z moim zdaniem. Wymagam (zakrztusiłam się przy tym słowie), żebyś sprzątał swój pokój i prał swoje rzeczy. Jestem pewna, że dasz sobie radę”. Mateusz spakował torbę i pojechał do dziadków.

Nie oszczędzaj na stresie

Dziadkowie odmówili prania, za co Irena jest im wdzięczna. Babcia kazała Mateuszowi wracać do domu i dobrze się sprawować, a tyran dziadek powiedział: „Synu, zapamiętaj sobie, na przyjaźń matki trzeba zapracować”. Mateusz zdjął z drzwi tabliczkę „Wstęp wzbroniony” i włączył pralkę. Nie posprzątał, ale Ira i tak z trudem się hamuje, żeby w przypływie szczęścia nie zabrać syna do galerii handlowej i nie zawołać: Wybieraj, ja płacę! Byłoby tak miło. – Zapracowani i coraz bogatsi, chcemy dać dzieciom więcej, niż dyk¬tuje zdrowy rozsądek. Wynagrodzić każde zmartwienie oszczędzić pracy, problemów, czyli prawdziwego życia. To niepotrzebne i szkodliwe – dodaje Aldo Naouri. Stres dostarcza motywacji. Frustracja wyrabia odporność. Porażki pokazują granice aktualnych możliwości, a wysiłek uczy satysfakcji z działania. Prof. Muszyński radzi: mniej robić dla dzieci, więcej z dziećmi. Nie chodzi o fundowanie wycieczki z atrakcjami, tylko robienie razem tego, co zwykle robimy sami. Kanapki, sadzenie kwiatów, płacenie rachunków. Lepiej pograć z nim w kometkę na podwórku, zamiast czekać w szatni, aż skończy drogą lekcję tenisa, o którym nie mamy pojęcia. Zbyt często wychowujemy dzieci do jakiegoś „lepszego” świata, powodując, że będą źle się czuły w tym, który jest. – Zamiast szukać kolejnej cudownej metody wychowawczej, trzeba dbać o codzienność. Być razem, kiedy celebrujemy radości i gdy zwieramy szyki w obliczu trudności. Dzieci uczą się najwięcej z konkretnych domowych sytuacji, które wymagają wyrzeczenia, wsparcia lub konfrontacji. Od nich i od nas – uważa Jacek Santorski, który wkrótce wyda Poradnik dla przedsiębiorców i… matek. Żeby przypomnieć nam, że dla własnego i dzieci dobra to dorosły musi poczuć się szefem tego niezwykłego przedsięwzięcia, jakim jest rodzina. Nie władcą absolutnym, ale też nie szoferem i sponsorem swoich dzieci. Szef przewodzi i zarządza. Jest często obecny i skory do pomocy, ale nie oddany do dyspozycji małym domownikom. – Bardziej niż pieniędzy i wolnego czasu rodzicom potrzeba dziś zwykłej pewności siebie i wiary we własne siły – dodaje Santorski. Irze nadal trudno zrozumieć, dlaczego Mateusz tak lubi jeździć do dziadków. On też nie umie powiedzieć. Właściwie nuda. Siódma – pobudka, czternasta obiad, w niedzielę sernik. A jednak chwyta torbę i wsiada do pociągu. – Dzieci potrzebują prawdziwych dorosłych. Dojrzałych, doświadczonych, pewnych siebie, bo oni mają to, czego brakuje młodym. Wsparcie niesie już samo ich towarzystwo, przykład ich siły, wytrwałości czy spokoju – dodaje Santorski. – Nigdy nie udało mi się namówić synów do wspólnego biegania. A jednak fakt, że widzieli, jak codziennie wkładam adidasy i idę biegać, wyrobił w nich szacunek dla dyscypliny i konsekwencji. Te cechy zupełnie inaczej przejawiają się w ich życiu niż w moim. Ale to ja byłem ich wzorem.

Tekst: Magdalena Jankowska, Karolina Święcicka, artykuł ukazał się w miesięczniku Twój Styl http://mamdziecko.interia.pl/wiadomosc-dnia/news/kto-tu-rzadzi,1226114