Dzieciaki spaślaki

Program żywieniowy "Zdrowy Przedszkolak" » Artykuły na temat zdrowego odżywiania się » Dzieciaki spaślaki

Autorki: Joanna Podgórska, Anna Jośko

 

 

Karmienie na siłę ma w Polsce długą tradycję; rodzinną i instytucjonalną. W efekcie polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Odsetek tych z nadwagą podwoił się w ciągu dekady.

 

Zatykanie nosa, żeby w otwarte usta wepchnąć na siłę łyżkę z zupą. Wielogodzinne posiedzenia przy stole, póki z talerza nie zniknie wszystko do końca. Budzenie w nocy, żeby półprzytomnemu dziecku zafundować kolejny posiłek. Polskie dzieci są przekarmiane już od niemowlęctwa.

 

Szkoła mamlania

 

Dr Aleksandra Piotrowska, psycholożka z Wyższej Szkoły Pedagogicznej ZNP w Warszawie, wspomina, że do przedszkola dla swojej – dorosłej już dzisiaj córki – składała oświadczenia na piśmie, by nie karmiono jej pod przymusem. A i tak nie pomagało. – Jesteśmy pod tym względem mentalnie opóźnieni w stosunku do krajów zachodnich. Tak jak dla wielu osób klaps nie jest przemocą, tak też trudno im zaakceptować fakt, że nawet małe dziecko ma prawo decydować samodzielnie, ile je. Ma instynkt samozachowawczy. Nie zagłodzi się – przekonuje dr Piotrowska. – Zasada powinna być taka: rodzic decyduje, co dziecko je, a dziecko decyduje, ile.

 

Chociaż opisywany przez nią eksperyment przeprowadzony przed laty w USA wskazuje, że może lepiej, aby także o tym, co je, decydowało samo dziecko. Przez miesiąc przed rocznymi dziećmi stawiano do wyboru miseczki z różnymi produktami i bez żadnej presji pozwalano wybierać. Z perspektywy pojedynczego dnia ich dieta urągała wszelkim zasadom. Jadły np. tylko ziemniaki albo tylko mięso. Ale gdy eksperci ocenili ją w perspektywie miesiąca, okazało się, że była to prawidłowa, zbilansowana dieta. Specjaliści z Centrum Zdrowia Dziecka i Instytutu Matki i Dziecka we współpracy z fundacją Nutricia przeprowadzili niedawno badania nad żywieniem najmłodszych. Wynika z nich, że jedynie 7 proc. polskich matek stosuje właściwą dietę dla dzieci, przy czym aż 85 proc. jest przekonanych, że postępują prawidłowo. – Dzieci dostają za mało pieczywa pełnoziarnistego, warzyw, ryb, nabiału i o wiele za dużo soli i cukru – ocenia prof. Piotr Socha, kierownik oddziału gastroenterologii, hepatologii i zaburzeń odżywiania Centrum Zdrowia Dziecka. – No i jedzą zdecydowanie za często.

 

Małe dzieci powinny być karmione 5–6 razy na dobę. 20 proc. badanych niemowląt dostawało 10, a nawet kilkanaście posiłków, nie licząc drobnych przekąsek. Skutkiem tego może być nadwaga. Stwierdzono ją u 14 proc. dzieci do trzeciego roku życia. U 13 proc. zdiagnozowano otyłość. – Obserwuję babcie na skwerkach, które truchtają po placu zabaw za wnukiem z miseczką zupy i upychają po łyżeczce. Przyglądam się na ulicy dzieciom w wózkach. Większość z nich stale coś je: biszkopciki, chrupki, paluszki. To wytwarza odruch stałego, bezrefleksyjnego mamlania, który zaburza naturalny rytm: posiłek, przerwa na trawienie – mówi dr Piotrowska.

 

Matki gastronomiczne

 

Problem zaczyna się zazwyczaj ok. 8–9 miesiąca życia. Jak tłumaczy prof. Socha, do tego momentu dziecko przybiera na wadze i rośnie bardzo szybko. Potem ten proces w naturalny sposób zwalnia. Rodzice, którzy o tym nie wiedzą, wpadają w panikę, że dzieje się coś złego, i zaczynają dziecko na siłę tuczyć. – To prowadzi do zaburzeń karmienia. Może się skończyć otyłością, gdy w dziecku rozbudzi się nadmierny apetyt, albo przeciwnie – niedożywieniem, bo dziecko się buntuje i w ogóle nie chce jeść – wyjaśnia prof. Socha. – W każdym wypadku jedzenie przestaje być czymś normalnym, naturalnym.

 

Karmienie na siłę ma także skutki psychiczne, bo to ciężka trauma, która może zmienić dzieciństwo w koszmar. Jedzenie wywołuje silne negatywne emocje, a każdy posiłek zmienia się w pole bitwy.

 

Nawet kiedy dziecko ją wygra, wie, że to tylko bitwa. Wojna trwa dalej, a narzędziami w niej używanymi są szantaż i manipulacja – opisuje dr Piotrowska. – Dziecko traktowane jak odkurzacz, który ma pochłonąć zawartość talerza, nie uczy się poczucia własnej podmiotowości, nie kształtuje prawidłowego obrazu własnego ja.

 

Jedzenie to nie jest tylko jedzenie; zwłaszcza w Polsce, gdzie kilka pokoleń ma za sobą doświadczenia wojennego głodu i peerelowskich niedoborów. Dla babć i matek tamtych czasów zdobyć, wystać, załatwić coś lepszego do jedzenia było także formą okazywania uczuć najbliższym. I to uczucie dziecko powinno odwzajemnić, zjadając ładnie i do czysta (za mamusię, za tatusia...). Wpisują się w to także relacje władzy i posłuszeństwa.

 

Sławomira Walczewska w książce „Damy, rycerze i feministki” opisała zjawisko domowego matriarchatu. Kobiety pozbawione władzy w dziedzinach publicznych okopały się na pozycjach kuchennych i sprawują władzę nad resztą rodziny, stosując „terror gastronomiczny”. „Rzeczywiście, matka gastronomiczna ma wielką władzę – pisze Walczewska. – Przez żołądek dociera do głowy i serca. Jednym okrzykiem: »Zupa na stole!« przerywa zawzięte dyskusje i obezwładnia. Stwarza potrzebę bezpieczeństwa kulinarnego, uzależnia jej zaspokojenie od swojej działalności kuchennej i przez to zajmuje wyróżnioną pozycję w rodzinie”.

 

Puste półki i gigantyczne kolejki przed sklepami to już historia. Matka gastronomiczna także jest zjawiskiem coraz rzadszym. Ale jej cień rzutuje na pokolenia młodych kobiet. Wychowano je w przekonaniu, że to one decydują, czy dziecko się już najadło. Ono ma okazać posłuszeństwo. W nagrodę dostanie czekoladkę.

 

Mit pulchnego, ślicznego niemowlaka trzyma się mocno. I to wcale nie tylko w Polsce. Badania przeprowadzone na University of North Carolina wykazały, że matki mają najczęściej zaburzony obraz własnego dziecka. Kobietom przedstawiono makietę ze szkicami siedmiorga niemowląt – od niedowagi do otyłości – i poproszono, by wskazały obrazek, do którego najbardziej podobne jest ich dziecko. 70 proc. wskazało błędnie. Najczęściej przypisywały swoje dzieci do niższej kategorii wagowej niż w rzeczywistości. Poproszone o wskazanie na obrazku ideału dziecka, wybierały otyłą stronę skali.

 

Kanapki, widok rzadki

 

Nadwadze u małych dzieci sprzyjają także zjawiska bardziej współczesne: tempo życia, fast food, reklamy śmieciowego jedzenia. – W wielu polskich domach dzieci jedzą oddzielnie. Nie rozumiem dlaczego. Już półtoraroczne dziecko jest w stanie usiąść przy stole i zjeść posiłek razem z rodziną – mówi dr Piotrowska. – To działa socjalizująco. Posiłek daje mnóstwo okazji do wychowywania. I nie tylko tego, by nauczyć, że łokcie trzyma się przy sobie. Dziecko poznaje tradycję, obyczaje, nowe smaki.

 

W świecie zabieganych rodziców nie ma czasu na wspólne przygotowywanie posiłków, celebrowanie ich. W tym świecie już nawet małe dzieci spędzają godziny przed monitorem, cały czas wpychając sobie coś do ust. Najczęściej wysokokaloryczne przekąski.

 

Dorota Wawrzycka, specjalistka ds. żywienia z kieleckiej poradni Zdrowe Dziecko, pracowała wcześniej w przedszkolu. Odeszła stamtąd po konflikcie z rodzicami. – Ignorancja i bezmyślność naprawdę nie ma granic. Wielu rodziców było przekonanych, że batonik to zdrowa przekąska, a źródłem witamin są cukierki – wspomina. – Proponowaliśmy kuchnię sezonową. Kiedy dzieci dostały fantastyczną zupę z dyni, ugotowaną przez włoskiego kucharza, protestowali, że sobie nie życzą. Dopytywali, kiedy będą frytki albo chociaż serek topiony.

 

Nawyki żywieniowe, z jakimi trzylatki trafiają do przedszkola, jeżą włosy na głowie. Małgorzata Brzozowska, przedszkolanka z Lublina, opisuje, że większość dzieci je w kółko te same produkty: chleb z masłem na śniadanie, kotlet schabowy z ziemniakami na obiad i znów chleb z masłem na kolację. Surówek nie tykają, owoce sporadycznie. Rodzice przekonywani, że warto uczyć dzieci nowych smaków, urozmaicać dietę, wzruszają ramionami: nieważne, co je, ważne, żeby zjadło. Potem potrafią się żalić, że ich dziecko jest grube, ale nie dostrzegają związku z tym, co dostaje ono do jedzenia.

 

Pamiętam przypadek 2,5-latka, któremu rodzice codziennie przywozili do przedszkola pizzę margheritę i frytki, bo on nic innego nie jadł – opowiada Małgorzata Brzozowska.

 

No i kolosalne ilości słodyczy. Inna lubelska przedszkolanka Katarzyna Trykacz opowiada, że rodzice, odbierając dzieci zaraz po podwieczorku, przynoszą ze sobą pączki lub drożdżówki. Nie reagują na prośby, by na wycieczkę przygotowali jakąś pełnowartościową przekąskę. Dają wafelki, żelki, mamby, chipsy. – Kanapka na drogę to naprawdę rzadki widok – mówi.

 

Cena nadwagi

 

Badania specjalistów z Centrum Zdrowia Dziecka potwierdzają te obserwacje. W diecie 80 proc. małych dzieci jest zbyt dużo cukru. – Pierwszy błąd to podawanie słodzonych herbatek i dosładzanie gotowych posiłków w słoiczkach – mówi prof. Piotr Socha. – Człowiek ma wrodzoną preferencję do słodkiego smaku. Niemowlak będzie jednak tolerować niesłodkie jedzenie, dopóki nie pozna smaku cukru. Wtedy zaczyna się poważny problem.

 

Rodzice nie mają zwyczaju czytania etykiet, a cukier jest niemal wszędzie: w jogurtach, deserkach, sokach. Mają za to zwyczaj nagradzania dzieci słodyczami. Drugi problem to nadmiar białka, który niepokoi zwłaszcza w diecie niemowląt. Według rekomendacji specjalistów żywienia, u dzieci powyżej pierwszego roku życia norma wynosi najwyżej 3 gramy białka na kilogram ciała. Z badań wynika, że za dużo mięsa i cukru dostają przede wszystkim dzieci rodziców z niższym wykształceniem.

 

Dla dwuletniego dziecka właściwa ilość mięsa podczas posiłku to klopsik wielkości orzecha włoskiego, a bywa, że dziecko dostaje kotlet na pół talerza – mówi Dorota Wawrzycka. – Z tym mięsem to jakaś obsesja. Ile ja razy słyszałam rodziców mówiących: ziemniaczki i surówkę możesz zostawić, ale kotlecik zjedz.

 

Dzieci są przebiałczone, i to nie tylko te mięsożerne. Badania mgr Małgorzaty Desmond z CZD ujawniły, że dzieci na diecie tradycyjnej mają przekroczone spożycie białka o 600 proc., dzieci na diecie wegetariańskiej – o 400 proc., a dzieci wegańskie – o 200 proc.

 

Przez pierwsze trzy lata o tym, co dziecko je, decydują rodzice. A jest to czas, gdy kształtują się nawyki żywieniowe, preferencje smakowe – wyposażenie na całe życie. Prawdopodobieństwo, że tłuste niemowlę zmieni się w grubego nastolatka, a ten w otyłego dorosłego, jest spore. Jak tłumaczy prof. Piotr Socha, u niemowląt podziały komórek tłuszczowych następują bardzo szybko, a to zwiększa ryzyko otyłości. – Nie znaczy to, że nie da się później walczyć z nadwagą, ale szanse są mniejsze – mówi. – Im wcześniej dziecko zacznie tyć, tym większe prawdopodobieństwo, że tak też będzie w przyszłości. Szczególnie niebezpieczna jest nadwaga w wieku przedszkolnym. Widzimy, że otyłość narasta w grupie coraz młodszych dzieci, i to jest bardzo groźne zjawisko. Jest bowiem jeszcze jedna zależność: otyłość we wczesnym wieku zwiększa ryzyko chorób dietozależnych, takich jak schorzenia serca czy cukrzyca, w dorosłym życiu.

 

Przekarmiając małe dzieci, żywiąc je śmieciowym jedzeniem, w pewien sposób programujemy patologię. I jest to także problem społeczny. Fundacja Nutricia wraz z firmą doradczą i zespołem profesorów medycyny przeprowadziła symulację, ile będzie kosztować budżet państwa leczenie chorób związanych z nadwagą w 2030 r. Według prognoz wyszło, że 100 mld zł.

 

Źródło: Tygodnik POLITYKA nr 34/2013.